| Przypisy |
- Edward Kulik (ur. 28.12.1910r. - zm. 16.02.1998r.) — mąż Agaty (ur.15.04.1915 - zm. 19.11.2001r.), ojciec Ryszarda (1950-1997) i Haliny (ur.1951), dziadek Anny (ur.1975), Sławomiry (ur.1979), Sylwii (ur.1976) i Andrzeja (ur.1980), urodzony w ŻelŻelechowie w powiecie Garwolin, pochodził z ubogiej, chłopskiej rodziny. Ojciec jego był człowiekiem mało obrotnym, dzieci pracowały już od najmłodszych lat. Młodo zmarła mu matka (miał 17 lat). W wieku dwudziestu kilku lat Edward wyjechał na Hel i wstąpił do Marynarki Wojennej. Na Helu poznał swoją przyszłą żonę Agatę, która przebywała w pensjonacie u swojej siostry Gertrudy przy ulicy Kuracyjnej 9.
Podczas kampanii wrześniowej Edward był obrońcą Helu jako działonowy działa nr 1 w baterii im. Heliodora Laskowskiego (Bofors, kaliber 152,4 m). To stanowisko po wojnie wyleciało w powietrze, dziś jego gruzy omywają fale Zatoki Gdańskiej. Mat Eddward Kulik (zapisany jako Kulig) wymieniony jest w relacji dowódcy Baterii Laskowskiego - kapitana Zbigniewa Przybyszewskiego - 25 września jako lekko ranny oraz w relacji mata Walentego Paca z tej samej baterii: "Przy pierwszym dziale widzę, żże siedzi działonowy, mat Kulig. Trzyma się za piersi i jęczy. Pytam go co się stało. Kiwa głową, że nie może mówić. Marynarze tłumaczą, że dwa granaty padły przy samym dziale. Odłamki go nie zraniły gdyż ochronił pancerz, jednak podmuch wyrzucizucił go na 10 m w górę. Upadł na piersi i teraz nie może mówić.” są to cytaty za książką Witkowskiego - "Ostatnia reduta”. Po 2 października, czyli po kapitulacji Helu, dziadek został wywieziony do Niemiec do stalagu XB w miejscowości Sandbosteel w północno-zachodniej części kraju, 43 km od Bremy. Przeżył tam 5 i pół roku. Dziadek wspominał, że miał w tym obozie bardzo popalone/poparzone nogi. Wydawało mi się, że wypadek ten zdarzył się podczas kampanii wrześniowej, ale w źródłach dott. Helu nie ma o tym mowy, a ja dobrze nie pamiętam. Może wypadek z nogami zdarzył się w drodze do obozu lub w samym obozie. W każdym razie blizny zostały mu na całe życie. Te nogi „leczyli” mu w obozie. Mówił, że nieraz dostał od Niemca po długo gojących się ranach i że to bardzo bolało. Mówił też, że obóz przeżył dzięki paczkom od Amerykanów. Jako jeniec wojenny a nie więzień cywilny otrzymywał czasem dary z zagranicy. Były tam m.in. kawa, papierosy, czekolada. Wymieniał to na żywność z Niemcami.
Gdy wrócił do Polski, dotarł do narzeczonej Agaty, która czekała na niego całą wojnę. Wzięli ślub w 1947 r. Zamieszkali najpierw przy ulicy Grodzkiej w Gdańsku, a w 1953 r. otrzymali mieszkanie przy Podwalu Staromiejskim 72/9. Dziadek podjął pracę w Żegludze Gdańskiej jako maszynista/motorniczy. Pamiętam z dzieciństwa, że dziadek jeździł na Hel do szkoły na pogadanki z uczniami na temat czasów wojny. Dostał też kilka medali, ale zaginęły w wyniku przeprowadzek po śmierci dziadków z Podwala Staromiejskiego i sprzedaży tego mieszkania. Wiem, że dziadek nigdy nie chciał pływać w rejsy dalekomorskie, co było bolączką babci i na co całe życie narzekała. Wypływał tylko w rejsy po Bałtyku, np. do Szwecji.
Bardzo lubił czytać, szczególnie literaturę wojenną, ale także „Trylogię”, „Krzyżaków”. Ostatnia książka, którą czytał przed śmiercią to „Potop”. Interesował się polityka, zawsze grał w totolotka. Nie ominął żadnego losowania, odkąd ja pamiętaam i dokąd zdrowie pozwalało mu wychodzić z domu. Był bardzo czułym, ciepłym człowiekiem. Gdy byłam mała zabierał mnie na poranki dla dzieci do kina „Leningrad” przy ulicy Długiej w Gdańsku, bronił mnie przed babcią, gdy mnie strofowała, zabierał mnie na spacery, na ławkę itp. Codziennie rano przynosił świeże pieczywo od Pellowskiego, dla mnie rogalika albo maślaną bułeczkę. W ogóle dziadek był zaopatrzeniowcem w domu, robił większość zakupów. Nie pamiętam, aby babcia kiedykolwiek stała w kolejce w mięsnym w czasach komuny lub szła po pieczywo. Pomagał też babci w praniu (w pralni, w wielkiej balii, w gotującym kotle na poddaszu budynku w czasach przedpralkowoautomatycznych), odkurzał, odpalał piecyk gazowy nad wanną, gdy chcieliśmy się wykąpać i zmywał naczynia po posiłkach. Pilnował też gotujących ziemniaków i je odlewał. Nie udzielał się jeśli chodzi o wychowanie dzieci, był bezkonfliktowy i niewymagający. Takie sprawy zawsze załatwiała babcia - pilnowanie lekcjiji, wywiadówki, ubiór dzieci i dziadka także itp. Jeśli chodzi o jedzenie, to gustował raczej w ostrych, tłustych potrawach - taka typowa polska kuchnia. Nie przepadał za słodyczami i raczej nigdy nie widziałam, aby zjadł coś słodkiego. Dla babci był bardzo czuły, zawsze pochwalał, gdy ta kupiła sobie coś do ubrania. Mniejszą wagę przywiązywał do wystroju mieszkania.
Babcię często podchodził pocałować w czoło, gdy ta siedziała na krześle. W podeszłym wieku razem oglądali serial „Moda na sukces”. Do mnie - wnuczki, nawet gdy miałam około 20 lat mówił „Aniuchna, dzidziuś mój kochany” i też całował mnie w czoło lub policzek, przechodząc obok krzesła, na którym siedziałam. Dziadek przez całe życie cieszył się dobrym zdrowiem, dopiero w latach 90-tych dostał wylewu, miał miażdżycę. Po pierwszym wylewie wyjechał do Dzierżążna na rehabilitację i właściwie wszystko wróciło do normy. Miał tylko bardzo lekko niesprawną jedną rękę. Potem był drugi udar i już
mniejsza sprawność. Do końca prawie był jednak w niezłej
formie, chociaż przeniósł się do córki Haliny na Aleję Wojska Polskiego 24. Wymagał doraźnej opieki, a żona Agata, także w podeszłym wieku, nie radziła sobie. Zmarł w listopadzie 1998 r. Jego grób znajduje się na cmentarzu Srebrzysko w Gdańsku.
napisała Anna Maria Szmidt-Kozłowska (z domu Kipiel)
|